Żyjemy w takich czasach, że mamy sporo niezłych dróg, połączenia między dużymi aglomeracjami są co najmniej przyzwoite, a i miejsc postoju jest niemało. Na grupach tematycznych nieraz są dyskusje na temat tego gdzie najlepiej zatrzymać się na kawie jak już jesteśmy w trasie. Czy lepiej przy okazji tankowania zakupić kawkę na stacji i jeszcze najlepiej hot-doga, bo w końcu na tym najbardziej stacja benzynowa zarabia, czy może lepiej tankowanie zaliczyć osobno, a kawkę machnąć w McDonaldzie, który w końcu przy trasie i tak będzie. Pewnie niewiele osób myśli sobie, że najlepiej to byłby mieć ze sobą w samochodzie zaparzacz, który uniezależni nas od przydrożnych pit-stopów i dostępnej tam kawy. Ale to tylko marzenie.
Czy aby na pewno?
Już jakiś czas temu poszukiwałem urządzeń, które za pośrednictwem gniazda samochodowego, będą w stanie wydobyć tyle energii by podgrzać wodę wystarczająco do zaparzenia kawy. Na popularnych zakupowych stronach zaczynających się na A wyniki były bardzo różne, ale finalnie ciężko było znaleźć produkt, dający nam gwarancję sukcesu. Wszystko zmieniło się gdy przeglądając stronę Konesso.pl w poszukiwaniu nowości mój wzrok przykuły dwa gadżety. Według zapewnień producenta zaparzacze RS5 miały mi pozwolić na uzyskanie pijalnej kawy i to w trakcie podróży samochodem. Bezzwłocznie poruszyłem temat i kilka dni później w moje ręce trafiły do testów dwa urządzenia.
Na pierwszy rzut oka
Pod przelew
W pierwszej kolejności mój wzrok skierował się na zaparzacz przelewowy. Wyglądem przypomina duży kubek termiczny na kawę. Estetyczny wygląd, biały kolor obudowy, z jasnobrązowym paskiem na środku, przyjemne wykończenie, z solidnie wyglądającego tworzywa sztucznego. Tak przy okazji kolorystyka idealnie pasuje mi do wykończenia samochodu – może stąd ta sympatia. Po odkręceniu górnego wieczka pojawia nam się komora na wodę, gdzie mieści się 150 ml wody. Po rozkręceniu dolnej części mamy pojemnik na zaparzoną kawę oraz część układu zaparzającego, do którego wsypujemy zmieloną kawę lub umieszczamy kapsułkę K-cup.
Pod espresso
Drugi z zaparzaczy jest znacznie masywniejszy i wielkością można go porównać do słusznych rozmiarów termosu. Tym razem dostojny, czarny kolor. Tu również wykończenie z tworzywa, całość jednak wygląda solidnie, poszczególne elementy są dobrze spasowane, no może wyciągany akumulator mógłby pasować nieco lepiej. Dodatkowo na części dolnej, przeznaczonej na zaparzoną kawę znajduje się gumowa obwódka mająca ułatwiać chwyt.
Po rozkręceniu podobnie – na górze komora na wodę, na dole pojemnik na gotowy napar i część jednostki zaparzającej, w której umieszczamy kapsułkę. Tak. W tym przypadku mamy możliwość użycia wyłącznie kapsułek, i to tych kompatybilnych z Nespresso. Idąc dalej tym tropem ograniczeni jesteśmy do zaparzenia malutkiej kawki na dwa-trzy łyki. Dodatkowo co warto wspomnieć na wstępie – zaparzacz wyposażony jest w akumulator, co pozwala na kilkukrotne zaparzenie bez konieczności podłączenia do gniazda zasilania.
Kolejną rzeczą wartą odnotowania jest fakt, że żaden z zaparzaczy nie mieści się w standardowym uchwycie na kubek, który najczęściej znajduje się koło skrzyni biegów, lub przy podłokietniku. Może to takie małe zabezpieczenie od producenta, co by nas nie kusiło, żeby proces parzenia rozpoczynać jeszcze w trakcie jazdy, zmniejszając tym samym poziom skupienia względem sytuacji na drodze 😉
Zaparzacz samochodowy w akcji
Przejdźmy do praktyki, skupiając się w obu przypadkach jak na urządzeniach typowo samochodowych, jak już zostało ustalone, najlepiej z wszelkimi czynnościami wstrzymać się do postoju, ani za bardzo nie ustawimy urządzenia stabilnie, ani sami nie ogarniemy wszystkiego z rękami na kierownicy, no chyba, że mamy pomocnego pasażera 🙂
Na postój najlepiej zarezerwować sobie co najmniej kwadrans – tyle mniej więcej potrzeba czasu na przygotowanie, zaparzenie i ogarnięcie sprzętu. W obu przypadkach możemy pójść na skróty i użyć już gorącej wody – o ile do takiej mamy dostęp. Jeśli nie, musimy poczekać ok. 10-12 minut na nagrzanie wody do odpowiedniej temperatury.
Obsługa obu urządzeń jest podobna – mamy jeden przycisk, za pomocą którego decydujemy czy woda ma lecieć do jednostki zaparzającej od razu – jeśli jest gorąca, czy uruchamiamy procedurę pełną z grzaniem wody, po którym następuje zaparzanie. Wszystko dokładnie i prosto opisane w instrukcji. Ciężko coś zepsuć. O postępach w działaniu informują nas świecące diody i sygnały dźwiękowe.
Efekt końcowy
Espresso
Zaparzacz espresso, jak już zostało wspomniane, działa wyłącznie w oparciu o kapsułki typu Nespresso lub ich zamienniki – do testów użyczono mi kapsułki Costa Coffee, która jak widać stara się radzić sobie w trudnych czasach wchodząc na wszelkie rynki kawy do domu, w tym do ekspresów kapsułkowych, tak by nikt o nich nie zapomniał. Pojemność takiej kapsułki to ok. 6 gram kawy, bardzo drobno zmielonej. Finalnie uzyskujemy po zaparzeniu ok. 40ml naparu, biorąc pod uwagę proporcje, uzyskujemy napój bardziej przypominający lungo, aniżeli espresso.
A i ważna rzecz – kapsułki typu Nespresso dzielą się na ristretto, espresso i lungo. Dedykowane ekspresy dają opcję wyboru. Jednak dobór złego programu do kapsułki powoduje uzyskanie niezbyt dobrej kawy. Podobnie będzie tutaj. Z tym że tutaj jest tylko jeden program. Wybieramy tylko kapsułki do espresso.
Zaparzona kawa jest nieco wodnista, ma niskie body, posiada delikatną crème, w smaku jest przyjmijmy – poprawna jak na dostępne warunki. Natomiast jeśli tą samą kawę, z takiej samej kapsułki wrzucimy do bardzo podstawowego i starszego już modelu Krups dedykowanego kapsułkom (nie pytajcie skąd mam taki w domu), okazuje się, że możemy uzyskać coś, co znacznie bardziej przypomina espresso, i w smaku i konsystencji. Na dalsze wnioski przyjdzie jeszcze czas.
Przelew
Zaparzacz przelewowy oprócz opcji na dedykowane kapsułki K-cups, które raczej nie są u nas popularne, choć firma Keurig była pionierem na rynku kawy, jeśli chodzi o rozwiązania w oparciu o kapsułki jednorazowe. Natomiast mamy tu również możliwość użycia kawy świeżo (lub dawno) zmielonej, co znacznie rozszerza nasze możliwości. Pojemność sitka w tym przypadku to jakieś 10-11 gram kawy. Możemy już zatem na pewien czas rzeczywiście zaspokoić głód kofeinowy.
W związku z tym, że czas przelewania jest stosunkowo krótki, warto sprawdzić czy kawa jest odpowiednio drobno zmielona, inaczej dostaniemy zaledwie zabarwioną wodę o aromacie kawy – grubością mielenie kierowałbym się w stronę kawiarki, czyli dosyć drobno, ale nie jak do espresso. Co jest ważne z dwóch względów – po pierwsze, nie chcemy kawy przeparzonej, po drugie zbyt drobne mielenie może spowodować, że woda będzie miała problem z przebiciem się przez jej warstwę i będzie szukała ujścia z innej strony. Ciśnienie może nie będzie ogromne, ale szkoda urządzenia i być może tapicerki.
Jeśli chodzi o doznania sensoryczne – jest całkiem przyzwoicie. Kawa może nie jest wybitna, ale jak na dostępne warunki efekt może dawać pewną satysfakcję. Jest pijalna, nie smakuje jakby była rozwodniona, a jeśli wstrzelimy się dobrze z mieleniem, jesteśmy rzeczywiście w stanie wyróżnić niektóre charakterystyczne dla danej kawy nuty smakowe.
Po zaparzeniu
W przypadku zaparzacza espresso sytuacja jest niezwykle prosta. Odkręcamy dolną część z kawą i niewzruszenie pijemy. Nie jest tego dużo, więc idzie szybko. Kończymy, wyciągamy kapsułkę, jeśli mamy w pobliżu kosz, to wrzucamy ją do kosza. Płukanie urządzenia odbywa się jak parzenie – tylko bez kapsułki. Możemy to zrobić już w domu.
W drugim przypadku jest podobnie, ale inaczej. Odkręcamy dolną część. Kapie. Nie za bardzo mamy to gdzie odstawić, więc w jednej ręce trzymamy zaparzacz, z którego kapie, drugą pijemy. Chyba że mamy osobny kubeczek, do którego możemy kawę przelać, to jest łatwiej. Inaczej musimy trzymać. Po wypiciu odkręcamy część zaparzacza z sitkiem na kawę, wyciągamy sitko, wysypujemy kawę (jeśli mamy gdzie), zastanawiamy się co z tymi resztkami na sitku i decydujemy się ogarnąć temat już w domu.
W obu przypadkach nie mamy opcji mlecznych, więc albo zadowolimy się kawą czarną, albo dolejemy mleka zimnego, albo pojedziemy na stację i tam zamówimy kawę, oczywiście w zestawie z hot-dogiem. Niech stacja trochę zarobi.
Czy zatem warto?
W kwestiach etyczno-środowiskowych to temat kapsułek cały czas siedzi mi w głowie. Z jednej strony nie jestem fanem pod względem gospodarki odpadami kapsułkowymi. Z drugiej strony w podróży jest to rozwiązanie niezwykle praktyczne i mało brudzące co wydaje się być niewątpliwą zaletą. Starając się zachować obiektywizm oceny – uważam to za zaletę, w przypadku obu urządzeń. Zaparzacz przelewowy ma jednak tą przewagę, że daje nam wybór czy chcemy kapsułkę, czy własną, zmieloną kawę. W przypadku zaparzacza espresso jesteśmy ograniczeni do kapsułek, których wybór jednak wciąż jest ogromny.
Niewątpliwie, jeśli samochód jest naszym narzędziem pracy, spędzamy w nim sporo czasu lub po prostu lubimy podróżować autem i czujemy się bezpiecznie mając ze sobą zapas kawy to warto rozważyć taki zakup. Szczególnie wersja przelewowa może się okazać trafioną inwestycją. Owszem, napoje nie wychodzą tak dobrze jak w domu, ale biorąc pod uwagę, w jakich warunkach kawa jest przygotowywana, możemy odpuścić doszukiwanie się subtelnych niuansów sensorycznych. Kawa jest jednak pijalna. Nie jest ani, gorzka ani kwaśna. Co powinno być pewnym kompromisem nawet dla tych bardziej wybrednych amatorów czarnego naparu.
Oczywiście przesyłam serdeczne podziękowania do Konesso.pl które już nie pierwszy raz pozwala mi zaspokoić ciekawość i udostępnia sprzęt do testów. Oba zaparzacze możecie oczywiście kupić w ich sklepie internetowym o tu: przelew i espresso (aktualnie nawet w promocji!).