Ostatnio trochę się rozleniwiłem. A może nawet uwsteczniłem kawowo. Znaczy to poniekąd zrozumiałe, że jak człowiek stoi i cały dzień parzy kawę dla innych to już mu się później nie chce parzyć dla samego siebie i w wolne dni zdarza mi się o tym zapomnieć…
Ostatnio jednak moje uwstecznianie poszło daleko do tego stopnia, że w mieszkaniu stanął ekspres automatyczny. Serio. Zapytacie jak to się stało? Ano firma nadała, kurier dostarczył i jest. No jak już jest to postanowiłem zrobić użytek i bardzo szybko okazało się, że jedno kliknięcie może dać dużo satysfakcji. Ale po kolei.
Nie samym dripem człowiek żyje
Przez długi czas nie byłem zwolennikiem automatów, wręcz przeciwnikiem. Jako amator dobrej kawy zawsze wychodziłem z założenia, że jak człowiek nie zrobi sam to maszyna lepiej nie zrobi. Ale jak mawia klasyk – nic bardziej mylnego. To nie jedyny raz kiedy mój tok myślenia okazał się błędny. Kilka lat wstecz kiedy to jeszcze byłem fanem włoskiego podejścia do kawy, moja siostra powiedziała mi, że niedługo w modzie będą kawy przelewowe. Wyśmiałem ją, nie wierzyłem. Ale ona już wtedy znając pewne trendy, znając pewnych ludzi przekazała mi wizję przyszłości kawy, którą zrozumiałem dużo później. I to w sumie dzięki niej.
Ale wróćmy do aktualnej rzeczywistości. Dlaczego nie byłem fanem automatów? Po pierwsze kojarzyły mi się z kiepską kawa, kiepskim espresso i fatalnie spienionym mlekiem. Zatem rozwiązanie takie było dla mnie ostatecznością. No ale temat powrócił do mnie wraz z tematem przeprowadzki mojej kobiety. Marta jest raczej z grupy tych kawowych ignorantów, którzy z jednej strony doceniają dobry smak, ale nie zawsze interesuje ich proces przygotowywania. I tu śmieszna ciekawostka – w miejscu w którym się z Martą poznaliśmy była ona odpowiedzialna między innymi za przygotowywanie kawy…ironia. Jako że Marta ma ten etap za sobą zasugerowała mi, że pod moją nieobecność musi mieć możliwość zrobienia sobie kawy. Zatem automat byłby tu świetnym rozwiązaniem.
Mimo bardzo sceptycznego nastawienia stwierdziłem, jest to dobra okazja do podjęcia kolejnego testu. Może tym razem moje przekonanie o automatach zostanie odczarowane?
Automatyczny barista z Niemiec
Zatem do mojego kawowego kącika trafiła Melitta Caffeo Varianza CSP. Prosta budowa bryły z zaokrąglonymi krawędziami. Z przodu dominuje srebro, reszta obudowy jest czarna. Wykonanie jest bardzo estetyczne, wszystko ładnie spasowane, głowica parzenia jest ruchoma co pozwala na dopasowanie wysokości do kubka/filiżanki. Z przodu, na górze panel menu i wyświetlacz LCD. Na górnej pokrywie znajduje się pojemnik na kawę z dołączoną miarką. Było to dla mnie enigmatyczne do momentu zajrzenia w instrukcję (tak, nie bałem się zajrzeć do instrukcji). Okazuje się, że mamy tu super rozwiązanie pozwalające jednorazowo zaparzyć inną kawę poprzez wsypanie kawy do osobnego dozownika do młynka (ale o tym później). Menu jest bardzo przejrzyste, w pamięci urządzenia zapisanych jest 10 napojów. Postanowiłem przetestować różne opcje.
Nieoceniona w całym teście okazała się pomoc mojej wybranki serca, która jak już wcześniej wspomniałem jest z automatami za pan brat. Mam takie wrażenie, że jej wiedza na ten temat nie jest przypadkowa, że jak na komunię dostawaliśmy pierwsze komputery, Marta dostała swój pierwszy ekspres automatyczny. Tylko zamiast kawy parzyła w nim kakao. Stąd jej znajomość tematów takich jak cacao macchiatto czy cacaopuccino.
Popłynąłem?
Co potrafi Melitta Varianza CSP?
Tak już na serio mówiąc, Marta ma u siebie w domu automat i w pracy często też z takimi urządzeniami obcowała, więc dostałem szybkie przeszkolenie. Ostatecznie ekspres jest tak intuicyjny, że nawet największy lajkonik szybko ogarnąłby temat.
Espresso i latte nie pokryło się z moim dotychczasowym wyobrażeniem o kawie z automat-u, z jednej strony espresso mniej esencjonalne, ale wciąż przyjemnie zbalansowane, z drugiej strony latte lekkie i kremowe. Pozytywne zaskoczenie!
No ale, ale. Ekspres Varianza CSP gwarantuje 10 różnych możliwości parzenia…przetestowałem prawie wszystkie. Z opcji czarnych zadowalający efekt dawało mi espresso, które w wersji podwójnej w ogóle było bardzo satysfakcjonujące. Americano z kolei nie do końca spełniło moje oczekiwania. Kawa była zbyt lekka, zbyt rozwodniona i nawet zabawa proporcjami niewiele pomogła, po prostu pojedyncze espresso to zbyt mała baza, a ekspres i tak na raz nie zmieli i nie zaparzy więcej. Z kolei robienie podwójnego espresso i dopełnianie wrzątkiem mija się z celem automatyzacji procesu.
Sam-wiesz-co
Tu z ratunkiem przybywa opcja Cafe Creme. W świecie baristów tego typu określenia są równoznaczne z wypowiedzeniem na głos imienia Sam-Wiesz-Kogo w magicznym świecie Harry’ego Pottera. Tymczasem tutaj, biorąc pod uwagę dość krótki czas samego parzenia kawy w automacie, jej tzw. „przeciągnięcie” tak, by uzyskać dłuższy napar pomaga wyciągnąć z kawy trochę więcej charakteru. Ta opcja sprawdzała się zwłaszcza podczas parzenia jasno palonych kaw jednorodnych. Lekka, herbaciana Etiopia w tym wydaniu smakowała bardzo przyzwoicie!
Opcje mleczne poza samym latte można określić jako przyzwoite (piszę to jako ignorant). Marcie najbardziej smakowała opcja latte macchiatto – była najlżejsza i najbardziej jej zdaniem zbalansowana mocą i smakiem. Najmniej do gustu przypadło jej cappuccino co z kolei było moim mlecznym faworytem ze względu na moc.
My Bean Select
Funkcja My Bean Select to coś, co spowodowało, że automat Varianza CSP stał się moim faworytem, dopóki nie odkryję, że inne ekspresy mają podobną funkcję i są w czymś lepsze. Możliwość zmiany ziaren kawy tylko dla jednego zaparzenia, bez konieczności czyszczenia całego pojemnika z kawą podbiła moje kawowe serduszko. Po zdjęciu łyżki dozującej na wyświetlaczu pojawiły się komunikaty usprawniające proces, a ekspres od razu zorientował się, że parzymy coś innego. Następnie po odmierzeniu i wsypaniu kawy standardowe wybieranie napoju. Wspaniałe! Zaparzyłem kolejno espresso i latte z Brazylii wypalonej przez Hard Beans a następnie znów espresso z Kenii i Etiopii od LaCava. Magia w filiżance!
Podsumowanie
Budowa prosta, estetyczna, przyjemna. Funkcje przejrzyste, menu intuicyjne. Prostota konfiguracji, możliwość zmiany receptur dla każdego napoju. Varianza CSP o wszystkim informuje – kończąca się woda w podajniku, zbierająca się woda w ociekaczu, konieczność wyrzucenia fusów po kawie, konieczność wyczyszczenia dyszy/podajnika mleka. Głośne? Chyba jak każdy automat. Raczej sprawny i szybki. Jedyna rzecz, która mnie trochę irytowała to komunikat o konieczności wylania wody z ociekacza, który mam wrażenie czasem pojawiał się zbyt często.
Sam smak kawy i jej jakość? Poza intensywnością smaku (którą zresztą można zmienić) ciężko się tu przyczepić. Nawet maksymalna moc ustawiona na maszynie nie da mi tego co espresso wyciśnięte z kolbówki. I wcale tego nie oczekuję! Czy zostawiłbym sobie ten sprzęt w domu? Jasne! Mając niewiele czasu, zwłaszcza rano, mały barista zamknięty w pudełku zrobi dla nas to czego potrzebujemy najbardziej po przebudzeniu. A nam pozostanie cieszyć się aromatycznym napojem 😉
Ps. Marta zwróciła mi uwagę na jedną istotną rzecz, o której łatwo zapomnieć – umiejscowienie pojemnika z wodą i sposób jego wyciągania. Mając niewiele przestrzeni może to utrudniać życie, więc warto zwrócić uwagę, czy ekspres którym się interesujemy ma pojemnik ściągany do góry czy na bok 😉
Za udostępnienie eskpresu Melitta Varianza CSP dziękuję sklepowi Konesso.pl gdzie możecie kupić ten i wiele innych ekspresów 😉
[…] przeciwieństwie do poprzedniego ekspresu góra jest płaska. Pod pokrywą, po prawej stronie znajduje się pojemnik na kawę ziarnistą, […]