Zwierzęta.
Mimo iż uważamy się za gatunek nadrzędny, najwyższy i najmądrzejszy to często czerpiemy inspiracje od zwierząt. Gdyby nie ryby to pewnie ciężko byłoby o podwodną żeglugę, a dzięki ptakom ludzie zrozumieli na czym polega latanie i dziś możemy dolecieć praktycznie wszędzie, nawet w kosmos. A kawa? Podobno to kozy jako pierwsze odkryły właściwości owoców kawowca, a dopiero później gdy ludzie zrozumieli skąd się bierze dziwne zachowanie zwierząt, postanowili spróbować tajemniczych owoców.
Niestety ludzie nie tylko od zwierząt czerpią inspiracje, ale i wykorzystują je, często w brutalny sposób. My gatunek ludzki już dawno nauczyliśmy się robić milionowe biznesy na cudzym cierpieniu. Gdzie w tym wszystkim kawa?
Pewnie część z Was już się domyśla, że chcę poruszyć temat pewnej bardzo kontrowersyjnej kawy. Kopi Luwak. Mimo tego, że w internecie jest wiele tekstów traktujących na ten temat, ilość zapytań o moje zdanie w temacie zdecydowało, że postanowiłem dorzucić do dyskusji swoje zdanie.
Krótko od początku
By zrozumieć skąd się to wzięło trzeba się cofnąć do czasów kolonialnych. Mniej więcej coś koło 1830-1870 kiedy ziemiami w Indonezji zarządzali Holendrzy. Najprawdopodobniej to właśnie oni sprowadzili tam rośliny kawowca z „czarnego lądu”. Holendrzy oddali farmerom rośliny pod uprawę, ale zabronili im używać wydobytych ziaren na własny użytek. Lokalsi przyuważyli jednak, że jeden gatunek zwierząt bardzo przypodobał sobie dojrzałe owoce kawowca, Cyweta Palmowa (fot.).
Zatem. Tubylcy wybierali z odchodów cywety nadtrawione owoce, z nich wybierali ziarna, które również znalazły się pod wpływem działania enzymów trawiennych w przewodzie pokarmowym zwierzęcia. Kawa wypalona a następnie zaparzona okazała się lepsza w smaku niż oryginał, tak chroniony przed mieszkańcami Sumatry przez holendrów. Oczywiście wieść o tym szybko się rozniosła, ktoś wyczuł w tym pieniądz, a cywety stały się ofiarami własnego łakomstwa.
W Indonezji kawa to kopi a cyweta to luwak. I tyle gwoli wyjaśnienia.
Ziarno prawdy
W jednym z moich ulubionych filmów – „The Bucket List” z niezrównanymi Morganem Freemanem i Jackiem Nicholsonem pojawia się motyw Luwaka. Nicholson, jako bogaty, ekscentryczny biznesmen chełpi się pijąc ten „ekskluzywny napój” pokazując, że stać go na luksus i wie co dobre. Później Freeman, wcielający się w niby zwykłego mechanika, ale przy tym niezwykle inteligentnego i żądnego wiedzy człowieka wyjawia granej przez Nicholsona postaci całą prawdę. Scena niezwykle wymowna, a sam film ujmujący, moim skromnym zdaniem. Ale wróćmy do tematu.
Skoro mamy za sobą legendy to pora na garść faktów:
– Owiana legendą kawa osiąga horrendalne ceny. Co za tym idzie ludzie tworzą mieszanki luwaka z innymi kawami, często (właściwie głównie) wątpliwej jakości.
– Na wielu farmach zwierzęta trzymane są w klatkach i karmione na siłę owocami kawowca, by wyprodukować jak najwięcej „ekskluzywnej” kawy.
– Zwięrzęta trzymane w klatkach narażone są na stres, są względem siebie agresywne i atakują się nawzajem, wokół jest pełno krwi, a czas ich życia jest dużo krótszy niż w dziczy.
– Kawa od zwierząt z klatki nie ma już takiej wartości, co jest zrozumiałe, bo w warunkach naturalnych kawa jest dla tych zwierząt jedynie uzupełnieniem diety i zjadają one tylko najbardziej dojrzałe owoce. W przypadku „produkcji masowej” zwierzęta karmione są praktycznie tylko kawą, w dodatku nie poddaną selekcji.
– Mimo prac naukowych poświęconych badaniu jakości oferowanej kawy, nie istnieje skuteczny system pozwalający na potwierdzenie autentyczności kawy oferowanej przez większość miejsc. Zatem w niektórych przypadkach zawartość luwaka to mniej niż 10% składu mieszanki.
– W Polsce jest coraz więcej importerów tego „luksusu” i coraz częściej można spotkać się z reklamującymi się miejscami, oferującymi „najdroższą” czy czasem „najlepszą” kawę świata. O ile cena jaką zapłacimy za tą kawę czy to paczkę czy filiżankę jest rzeczywiście wysoka, to o jakiejkolwiek jakości ciężko tu mówić. Ludzie zachwycający się tą kawą albo złapali się na efekt placebo, albo nie uświadczyli w życiu naprawdę dobrej kawy.
W internecie można trafić na coś takiego jak „certyfikowany luwak” i zapewne nie jest to ściema.
Ale.
Kupując coś takiego godzimy się na dalsze traktowanie zwierząt w sposób bestialski, bo dopóki będzie na to popyt, ludzie nie przestaną kawy produkować w ten sposób. Poza tym roczna produkcja takiego „naturalnego” luwaka to zaledwie kilkaset kilogramów. Jaka jest szansa, że przy aktualnym popycie trafi do nas właśnie taki produkt?
Komentarz od autora:
My, bariści, ludzie ze świata kawy bojkotujemy luwaka. Ba! Obrzucamy karcącym spojrzeniem i prychamy na ludzi, którzy chociaż wymówią „kopi luwak”. Staramy się często w nachalny sposób odwodzić ludzi od pomysłu choćby spróbowania takiej kawy bo ani to nie ma ciekawych walorów smakowych, ani nie niesie za sobą innych wartości poza cierpieniem zwierząt.
Z drugiej strony jaja z chowu klatkowego, które wbijamy na boczuś do śniadania, którego zdjęcie zrobimy na instagrama naszym ajfonem złożonym przez małe chińskie rączki, to nie robi na nas wrażenia. Nasze buty i ubrania szyte gdzieś w Azji w kiepskich warunkach przez dzieci? Widziałem zdjęcie z biedną, wystraszoną cywetą w klatce zmuszaną do jedzenia owoców kawowca, nie widziałem małego, chińskiego dziecka składającego moje najki. Trochę z nas hipokryci, co?