Testujemy kawy – Manhattan Coffee Roasters

Testujemy kawy - Manhattan Coffee Roasters

Są takie kawy, które pozostawiają wrażenie na długo. Nie jesteś w stanie powiedzieć jaka była najlepsza kawa jaką w życiu piłeś, bo wiesz, że wiele może cię jeszcze zaskoczyć, ale możesz spokojnie powiedzieć, że w ostatnim czasie to była TA kawa. W tym przypadku mogę śmiało powiedzieć, że to nie tylko była ta kawa, ale nawet ta palarnia. Mianowicie – Manhattan Coffee Roasters.

Inicjatywa

Wszystko dzięki pewnej grupie ludzi, którzy wyszli z inicjatywą, by co miesiąc wybierać jedną palarnię, najlepiej taką, której kawy nie są dostępne na rynku polskim, a następnie robić zamówienie grupowe, tak by podzielić się kosztami. Jest to coś w rodzaju subskrypcji, z tym że mamy nieco większy wpływ na to, co do nas trafi.

A zatem – najpierw demokratycznie wybraliśmy palarnię, a następnie już sami decydowaliśmy jakie kawki i w jakich ilościach mają trafić w nasze ręce. I tak w przypływie szaleństwa trafiły do mnie trzy kawki „pod filtry” – Brazylia, Salwador oraz Etiopia, oraz jedna kawka dedykowana pod espresso – Panama (ale nie Geisha, nie szalejmy aż tak).

Pierwsze wrażenia

Największe nadzieje wiązałem z Salwadorem. Truskawki i cytrusy w opisie sensorycznym? To musi być po prostu pyszne! W zasadzie moje lekkie rozczarowanie wzięło się raczej z wysokich oczekiwań, bo kawka sama w sobie była bardzo smaczna, słodka, czysta, wyrazista. Miód malina! Ale bez truskawek…

Za to Brazylia? Tutaj akurat czapki z głów! W kawie był obecny słodki ananas – tak jak to obiecywali na paczce. A to już dużo! (A jak na Brazylię, która kojarzy się (jeszcze!) raczej z orzechami i nudną czekoladą to już naprawdę coś.)

manhattan coffee

Etiopia Chelelektu to już crème de la crème. Niby klasycznie „kwiatki, cytrusy, czarna herbata”. Klasyczna, lekka Etiopia. Ale kwiatów w aromacie było tak dużo, że do złudzenia można mieć wrażenie, że wącha się nie napar kawowy, a bukiet świeżych kwiatów. Czysta przyjemność dla zmysłów.

Na deser zostało espresso. I tu niby bez zaskoczeń. Trochę czekolady, migdał, dużo słodyczy. Trochę klasyczne espresso, ale takie, że nawet najbardziej znudzony „klasycznym espresso” człowiek mlaskał będzie z zachwytem. Bo to jest po prostu dobre. I tyle.

O co tyle krzyku?!

Zastanawiacie się pewnie, po co ja to wszystko piszę? „Stary, wypiłeś kilka dobrych kaw i się tym jarasz jak plecy Janusza podczas urlopu nad polskim morzem” (zasłyszane).

Ano jest to jedna z tych sytuacji, kiedy chcę się podzielić fajnym odkryciem, bo warto, bo te kawki są naprawdę dobre, a ceny przystępne. Trzeba przyznać, że osoby zajmujące się wypalaniem kawy wiedzą co robią i robią to dobrze. Od pierwszego parzenia aż do ostatnich ziaren czerpałem radość z posiadania tych kaw. Zatem jak tylko będziecie mieć okazję spróbować kawki od Manhattan Coffee Roasters, nie wahajcie się!

PS. Od niedawna prowadzą oni swój sklep internetowy gdzie można zamówić kawki do siebie do domu. Dajcie znać jak będziecie mieli okazję spróbować 😉

2 Comments
  1. Przyjemnie czyta się o pasji.
    Fajnie, że realizujesz Siebie.
    Miło czytać o tym , jak doprowadzasz swoje podniebienie do orgazmu 🙂

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *